Wkrótce minie miesiąc od dnia, w którym dokonano największego skoku w powojennej historii Finlandii. Mimo to sprawcy wciąż pozostają na wolności. Przebieg napadu jako żywo przypomina scenariusz filmu sensacyjnego, a smaczku całej sprawie dodaje fakt, że rzecz działa się w europejskiej oazie spokoju i bezpieczeństwa - na autonomicznych Wyspach Alandzkich, gdzie przestępca to dziś jeden z ginących zawodów.
Skok był zuchwały i doskonale zorganizowany. 10 sierpnia czterech zamaskowanych i uzbrojonych w długą broń osobników, posługujących się skradzionymi w Szwecji samochodami, w tym opancerzonym Fordem Transitem, dokonało precyzyjnego ataku, gdy pojazd szwedzkiej firmy kurierskiej dojeżdżał do zaplecza alandzkiego banku ?landsbanken, aby odebrać pieniądze. Wprawdzie bank nie ujawnił wysokości utraconych środków, ale alandzka prasa określa ją na 15-20 milionów koron szwedzkich. Sprawcy następnie odjechali z ogromną szybkością, zanim policja zdołała zorientować się co zaszło i odpowiednio zareagować. W pobliżu małej przystani w Godby, 15 km od Mariehamn - stolicy archipelagu, rabusie podpalili samochód i przesiedli się do szybkiej łodzi motorowej, którą oddalili się w nieznanym kierunku, zmieniając po drodze ubranie i wygląd, a zapewne także i samą łódź. Zarządzona blokada terminali promowych nic zatem nie dała. Helikoptera miejscowa policja nie posiada, a sprowadzenie takowego zajęłoby sporo czasu. W efekcie sprawcy - ponad wszelką wątpliwość cudzoziemcy, którzy jednakowoż musieli być świetnie zorientowani w szczegółach pracy banku i firmy kurierskiej - jak dotąd cieszą się wolnością i... skradzionymi pieniędzmi.
Alandzka prasa krytykuje nieudolność i opieszałość miejscowej policji, która nie dość, że jest skromna liczebnie, to w okresie wakacyjnym, gdy jest największy ruch turystyczny, jest dodatkowo zdziesiątkowana na skutek urlopów stróżów porządku.
Informacja: Henryk Gwardak, Wyspy Alandzkie, www.gwardak.com
|